Wolność słowa na sprzedaż, czyli jak prawo i wielkie pieniądze kneblują dziennikarzy w Polsce

Wolność słowa na sprzedaż, czyli jak prawo i wielkie pieniądze kneblują dziennikarzy w Polsce

Monday, April 21, 2025

Piszę ten tekst, bo nie mam już złudzeń. W Polsce, kraju, który tak chętnie chwali się swoją „demokracją” i „wolnością słowa”, dziennikarz jest dziś jak bokser z jedną ręką przywiązaną do pleców – może próbować walczyć o prawdę, ale system, prawnicy za miliony i celebryci z koneksjami zadbają, żeby nie miał szans. Nowe przepisy, stare przepisy, wszystko to jedna wielka maszynka do uciszania tych, którzy odważą się napisać coś więcej niż PR-ową laurkę. Wiem coś o tym, bo sam od lat jestem na celowniku – i nie zamierzam milczeć.

Kto ma władzę nad słowem, ten ma władzę nad prawdą

Kiedy zaczynałem pisać reportaże, wydawało mi się, że najważniejsze jest dotarcie do faktów, pokazanie tego, czego inni nie chcą widzieć. Naiwnie wierzyłem, że jeśli będę rzetelny, żaden sąd, żaden prokurator, żaden celebryta nie będzie w stanie mnie uciszyć. Dziś wiem, że byłem naiwny. W Polsce nie liczy się prawda, liczy się to, kto ma lepszego prawnika i większy wpływ na sąd.

Nowe przepisy, które mają rzekomo chronić przed „hejtem” i „dezinformacją”, to w rzeczywistości  narzędzie do kneblowania niewygodnych głosów. Prezes UKE będzie mógł zablokować dowolną treść w internecie – bez sądu, bez procesu, bez prawa do obrony. Wystarczy, że ktoś uzna, że naruszyłem czyjeś „dobra osobiste”, i już znikam z sieci. Ktoś powie: „Możesz się odwołać”. Tak, mogę – ale zanim sąd rozpatrzy mój wniosek, temat przestanie być aktualny, a ja zostanę z opinią „tego, którego zablokowali za kłamstwa”.

Prawo do obrony? Tylko dla bogatych

Nie łudźmy się – w Polsce prawo jest pisane przez i dla ludzi z pieniędzmi. Przekonałem się o tym na  własnej skórze. Gdy napisałem „Dziewczyny z Dubaju 2”, wiedziałem, że nie wszystkim się to spodoba. Ale nie sądziłem, że aż tak bardzo. Omenaa Mensah – celebrytka, bizneswoman, żona jednego z najbogatszych Polaków – wynajęła najlepszych prawników w kraju i ruszyła do ataku. Pozew za pozwem, żądania przeprosin, milion złotych „na cel charytatywny”, próby zablokowania sprzedaży książki, medialna nagonka.

Sąd, zamiast od razu oddalić te kuriozalne żądania, przyznał, że „uprawdopodobniono naruszenie dóbr osobistych”. Czyli co? Czyli zanim jeszcze cokolwiek zostanie udowodnione, już jestem naznaczony jako „ten zły”. To nie jest sprawiedliwość, to jest pokaz siły – masz pieniądze, masz wpływy, możesz uciszyć każdego.

Sąd sądem, ale sprawiedliwość wcale nie jest ślepa...

W Polsce sądy coraz częściej stają się narzędziem do walki z niewygodnymi dziennikarzami. W mojej  sprawie, sąd i tak uznał, że rzekomo naruszyłem czyjeś dobra osobiste. Jak to możliwe? Ano tak, że w Polsce nie liczy się już prawda, tylko to, kto głośniej krzyczy i ma lepsze kontakty.

Moje batalie sądowe to nie wyjątek, to norma. Każdy, kto odważy się napisać coś o ludziach z pierwszych stron gazet, musi liczyć się z tym, że prędzej czy później wyląduje na ławie oskarżonych. I nie chodzi tylko o procesy cywilne – w Polsce wciąż obowiązuje artykuł 212 Kodeksu Karnego, pozwalający wsadzić dziennikarza do więzienia za „zniesławienie”. Tak, dobrze czytacie – za słowo można tu trafić za kratki.

Artykuł 212 – bat na dziennikarzy

Ten przepis to relikt PRL-u, narzędzie do straszenia i uciszania niewygodnych głosów. Przez lata byłem ciągany po sądach, grożono mi więzieniem, próbowano zniszczyć zawodowo i prywatnie. I nie jestem wyjątkiem – wystarczy spojrzeć na statystyki. W ostatnich 20 latach kilkudziesięciu dziennikarzy zostało skazanych na kary więzienia w zawieszeniu za zniesławienie, a setki na grzywny i prace społeczne. To nie są „incydenty”, to system.

W moim przypadku artykuł 212 był używany jak pałka – „nie podoba nam się, co napisałeś! Idziemy do sądu, oskarżymy cię karnie, zażądamy więzienia”. I tak w kółko. Każdy taki proces to lata stresu, wydatków, strachu o rodzinę i przyszłość. A wszystko dlatego, że odważyłem się napisać prawdę o ludziach, którzy wolą, żeby ich życie pozostało poza światłem reflektorów.

„Dziewczyny z Dubaju 2” – prawda, której nie chcą słyszeć

Moja książka to efekt lat pracy, rozmów, śledztw, ryzyka. Opisałem w niej mechanizmy, które rządzą światem ekskluzywnej prostytucji, powiązania celebrytów, biznesu i polityki. Wiedziałem, że nie wszyscy będą zachwyceni, ale nie sądziłem, że spotka mnie taka fala nienawiści i pozwów. W książce DzD2 opisałem historie Ammy M. Nie wskazywałem nazwiska czy detali, które wskazywałyby na konkretna osobę, To sama Omenaa Mensah, „rozpoznała się” i wraz ze swoim prawnikiem nagłośniła sprawę. Nie tylko domaga się przeprosin i miliona złotych, ale też zablokowała sprzedaż książki, prawnicy próbowali zastraszyć wydawcę, swoimi suchymi ale groźnymi pismami i pozwami, wreszcie próbują zniszczyć moją reputację.

Czy ktoś zadał sobie trud, żeby sprawdzić fakty? Oczywiście, że nie. Liczy się tylko to, że „naruszyłem czyjeś dobra osobiste”. Sąd, zamiast chronić wolność słowa, staje po stronie tych, którzy mogą sobie pozwolić na najlepszych adwokatów. A ja? Ja mam tylko swoją prawdę i odwagę, żeby ją głosić.

Prawnicy za miliony, celebryci z koneksjami – tak wygląda polska „sprawiedliwość”

Nie łudźmy się – w Polsce wygrywa ten, kto ma pieniądze i wpływy. Najdroższe kancelarie prawne, które na co dzień obsługują największe korporacje, dziś specjalizują się w uciszaniu dziennikarzy. W mojej sprawie przeciwko „Dziewczynom z Dubaju 2” po drugiej stronie stoi armia prawników, którzy za godzinę pracy biorą więcej, niż przeciętny dziennikarz zarabia w miesiąc.

To nie jest walka o prawdę, to jest walka o władzę nad informacją. Kto ma pieniądze, ten decyduje, co wolno napisać, a czego nie. A sądy? Sądy coraz częściej przychylają się do żądań celebrytów i biznesmenów, bojąc się medialnych afer i oskarżeń o „brak szacunku dla prywatności”.

Nowe przepisy – knebel dla niezależnych mediów 

Wprowadzenie nowych przepisów o blokowaniu treści w internecie to kolejny krok w stronę cenzury. Rząd, pod pretekstem walki z „dezinformacją”, daje urzędnikom narzędzia do natychmiastowego usuwania niewygodnych materiałów. Bez sądu, bez procesu, bez prawa do obrony. Wystarczy, że ktoś „poczuje się urażony”, a już można zablokować artykuł, reportaż, książkę. To nie jest ochrona przed hejtem – to jest ochrona przed prawdą. Kto dziś odważy się napisać coś o wpływowych ludziach, skoro wie, że może zostać zablokowany, pozwany, a nawet wsadzony do więzienia? Tak właśnie zabija się wolność słowa – po cichu, pod płaszczykiem „ochrony dóbr osobistych”.

Czas na prawdziwą reformę – dość karania dziennikarzy! 

Nie będę owijał w bawełnę – polskie prawo prasowe i kodeks karny wymagają natychmiastowej, radykalnej zmiany. Artykuł 212 powinien trafić do kosza, a wszelkie próby karania dziennikarzy więzieniem za słowo muszą zostać zakazane. Ochrona dóbr osobistych? Tak, ale tylko na drodze cywilnej. Każdy powinien mieć prawo do obrony swojego imienia, ale nie kosztem wolności słowa i prawa do informacji.

Dziś dziennikarz w Polsce jest jak żołnierz na froncie – codziennie ryzykuje, że zostanie zniszczony przez system, który zamiast chronić prawdę, chroni interesy najbogatszych. Moje batalie sądowe, groźby, nagonki medialne to nie jest wyjątek – to codzienność każdego, kto odważy się napisać coś więcej niż PR ową notkę.

Nie dam się uciszyć

Piszę to wszystko, bo nie zamierzam się poddać. Będę walczył o wolność słowa, o prawo do zadawania trudnych pytań, o możliwość ujawniania tego, co inni chcą ukryć. Ale wiem też, że sam nic nie zdziałam. Potrzebujemy solidarności środowiska dziennikarskiego, wsparcia czytelników, nacisku na polityków. Nie możemy pozwolić, żeby Polska stała się krajem, w którym prawdę mówi się tylko szeptem, a dziennikarze boją się własnego cienia. Czas skończyć z karaniem za słowo, czas wyrzucić do kosza przepisy, które pozwalają wsadzać dziennikarzy do więzienia. Czas powiedzieć wprost: wolność słowa nie jest na sprzedaż – nawet jeśli ktoś ma na koncie miliardy i najlepszych prawników w kraju.

Dlatego ten tekst, napisany w przypływie troski o przyszłość wolności słowa, niech będzie początkiem  czegoś większego. Kieruje apel do całego środowiska dziennikarskiego o protest w moim, ale też swoim

imieniu. Dziś ja mam założony knebel, dziś ja muszę uciekać się do ochrony kraju, który jest poza UE i jeszcze ciągle szanuje wiele standardów, które w Polsce dawno legły w gruzach… Tutaj nikt tego tekstu ani nie skasuje, ani nie zakaże! Apeluję o wyjście ze swojej strefy komfortu i powiedzenie głośnego NIE! Nowy profil na X poświecę tylko temu zagadnieniu i konsolidacji środowiska wokoło mojej sprawy. Wznieśmy się ponad podziały i zróbmy wreszcie porządek z artykułem 212 KK oraz kneblowaniem dziennikarzy!

Może mnie zakneblują, może pozwą, może zastraszą. Ale prawda i tak wyjdzie na jaw. I choćby nie wiem ilu  celebrytów, prawników i polityków stanęło przeciwko mnie, nie zamierzam milczeć. Bo wolność słowa to nie przywilej – to prawo, o które warto walczyć do końca. 

No comments yet
Search